Temat rzeka, mnóstwo mądrości, rad ...
Ja opowiem o naszym doświadczeniu z przedszkolem.
Natalia zaczęła swoją przygodę w maju zeszłego roku. Bałam się tego momentu . Jak to moje wychowane non stop przy mamusi dziecię poradzi sobie w zupełnie nowym świecie... świecie , który nie tylko uczy i bawi, ale w którym trzeba umieć poradzić sobie samemu,"przetrwać", niejednokrotnie zawalczyć o swoje.
Przez pierwszy miesiąc Natalia zostawała w przedszkolu na ok 3 godziny dziennie i zawsze zapewniałam ją , że niedługo przyjdę określając porę np. tuż przed drugim śniadaniem . Prawdziwe określeniu czasu jak i przestrzeganie określonej pory odbierania spowodowały , że Natalia przestała bać się, że mama zostawia ją "na zawsze". Nie wiem czy pod tym względem jestem szczęściarą, ale moje dziecko bezboleśnie znosiło poranny moment rozstania. Po miesiącu zaczęłam stopniowo wydłużać jej czas pobytu .
W trzecim miesiącu zaczęło się... po pierwszym zachłyśnięciu się szczęściem wynikającym z obcowania z dziećmi, Natalia zaczęła się buntować i urządzać poranne płacze i marudzenia. Używała przeróżnych argumentów aby do przedszkola nie iść. Wiedziałam, że gdybym ustąpiła byłabym na przegranej pozycji, a moje dziecko wiedziałoby, że histeria potrafi zdziałać cuda. Odbyłyśmy mnóstwo rozmów. Między innymi o tym,że obowiązki to coś takiego co wykonuje się niezależnie od tego czy się chce, czy nie (tata idzie do pracy, mama idzie do pracy ,a Natalia do przedszkola) .Bunt trwał tydzień. Któregoś dnia moja córcia wstała i oświadczyła , że każdy ma obowiązki i trzeba iść do przedszkola. Drugim sposobem , który pomagał w porannym marudzeniu było pokazywanie rano na palcach :"zobacz jeszcze tylko 5,4,3 dni do przedszkola i mamy weekend"
Podsumowując uznaję , że okres adaptacji przeszłyśmy bezboleśnie . Dziś Natalia biegnie do przedszkola z uśmiechem i nawet czasem uda jej się wymusić na mamie "babski dzień" wolny od obowiązków, ale to już zupełnie inna historia.
Pozdrawiam Was serdecznie